19 mar 2016

Prolog



*****


                Mieliście tak kiedyś, że w momencie wszystko wali wam się na głowę? Że nie potraficie złożyć myśli do kupy i wszystko jest poplątane? Jakby przed wami była ściana? Nie potrafię nawet pomyśleć o jutrze, ani o niczym przyjemnym. W głowie mam tylko smutek, ból, brak zrozumienia. Jakby mnie ktoś przycisnął nogą do podłogi i nie pozwalał wstać. Od dwóch lat.
                Stany lękowe mam od niedawna. Wcześniej jakoś umiałam się uporać z tym co się dzieje, lub jak kto woli nie-dzieje, dookoła. Teraz coraz częściej czuję się nikim. Nic nie wartym ludzkim życiem. Ważne, żebym była na każde zawołanie, bez sprzeciwu i bez własnego zdania. Ale ja taka nie jestem! Wewnętrznie mnie rozrywa od środka, żeby wydrzeć się na cały głos, powiedzieć jak mi źle! Jak bardzo nienawidzę tego jak mnie traktują! Ale przecież nie mam prawa. Bo nie mam. Każdy mi to powie. Zaciśnij zęby. Musisz. Jesteś dzielna! Dasz radę! Wiem, że dam. Ale co mi z tego, skoro każdego dnia czeka mnie to samo?
                Jest 10:30. Normalna pora do wstania. Ale tylko dla mnie. Mama gorączkowo szykuje się do zmiany w szpitalu. Pani pielęgniarka. Potrafi zadbać o wszystkich w pracy i okolicy. Miła, sympatyczna, bez skazy. Ale nie dla mnie. Dla mnie wiecznie surowa. Miałam być tą, która spełni jej ambicje za młodu. Miałam być farmaceutką. Człowiekiem nauki. Ale nie spełniłam jej wymagań. Według niej powinnam, jako pierworodna, trzymać cały dom w ryzach. Bo skoro ona nie może, to ja mam ten pieprzony obowiązek. Ale nie umiem być tak idealna jak ona. Nigdy nie byłam i nie będę.
                Wysuwam swoje tłuste nogi spod cieplutkiej kołderki. Ktoś na bezczela wszedł do mojej sypialni i nie zamknął za sobą drzwi. Oczywiście, że wiem kto. Moja mama. Przewracam oczami. Stawiam stopy na dywaniku i przeciągam się w pozycji siedzącej. Na krześle obok leży połowa mojej szafy. Ubieram swój wysłużony granatowy sweter, biało-czarne leginsy we wzory i puchowe kapcie. Przed lustrem czeszę swoje pokołtonione niby-loki i spinam je w byle jaką kitkę. Czas przemyć twarz.
                W domu słyszę śmiechy. Mój cudowny młodszy i ten wspanialszy braciszek rozbawia mamę do łez swoimi beznadziejnymi dowcipami. Chyba oni sami się z nich śmieją… Myję zęby, wklepuję krem i schodzę na dół.
                W kuchni nie słyszę nawet słowa na mój temat. Jakby mnie nie było. Wstawiam wodę w czajniku i czekam tyłem do nich, aż będę mogła zalać wrzątkiem kawę. W lodówce doglądam jedzenia, ale na próżno. Jak zwykle tylko góra mięsa, tłustych rzeczy i zero zieleniny. Mimo, że mam za dużo kilogramów, to jednak lubię zdrowe jedzenie. Zaglądam do półmiska z owocami i dostrzegam grejpfruta. Łapię za niego i z świeżo zaparzoną kawą z dodatkiem mleka idę do swojego pokoju.
- Marthe! – zaczyna się… Udaję, że nie słyszę. Jestem już w połowie schodów, gdy słyszę ponownie swoje imię. – Marthe! Musisz jechać po zakupy do miasta. Nie ma nic na obiad. Zapomnieliśmy wczoraj wstąpić do supermarketu – odzywa się mama. Mam wrażenie, że to jest wyrzut w moją stronę. Że powinnam sama poprosić ich o pieniądze i sama wpaść na pomysł zrobienia zakupów. A potem sama wysłuchiwać gorzkich żali, że za dużo wydałam, choć doskonale wiedzą, że prawdopodobnie musiałam to kupić, jeśli nie chcieli umrzeć z głodu.
- Lista i kasa na stole w kuchni – mówię cicho. Nie mam dzisiaj ochoty się kłócić od rana.
- Nie mam czasu. Zaraz muszę jechać. Matti idzie po południu do kina z kolegami, więc pojechałabyś teraz. Żeby miał co zjeść – no przecież wiadomo, że mój brat żarłok musi być na pierwszym miejscu. Kiwam głową. Nie ma sensu wdawać się w chore dyskusje.
                Przebieram się w bardziej wyjściowe ciuchy, robię makijaż, jem śniadanie i schodzę na dół. Mama w pracy, tata będzie po 15. Matti siedzi rozwalony w salonie przed telewizorem i popija colę. Owszem, oboje mamy wolne, bo są ferie, ale to nie znaczy, że ja będę zapierdalać, a on będzie się pasł jak świnia na kanapie.
- Rusz dupsko – mówię twardo. – Pomożesz mi – chwytam za dokumenty i kluczyki.
- Jedź sama. Nie mam ochoty. Serial będzie – próbuję nie nawrzeszczeć i z trudem mi się udaje. Zaciskam pięść i idę do samochodu.

*****

Cześć! :D
Nie wiem co mi odbiło, ale pan piękny wydał mi się bardzo interesujący i pasujący do wizji tego opowiadania. 
Przyznaję się bez bicia. Ze skoczków zawsze najlepiej pisało mi się o Andim. Pasował do każdej roli jaką mu wymyśliłam. Ale nie do tej jednej. 
Z resztą. Ileż można pisać ciągle o tym samym gościu :P 
Wiem, że już miałyście dość kolejnej historii z Wellingerem. Jest oto Tande!
Mam nadzieję, że prolog Wam się spodoba :)
Rozdziały nie będą się pojawiać co tydzień, bo zwykle nie wyrobię się ze studiami i pisaniem :)
Z tej okazji życzę Wam Wesołych Świąt Wielkanocnych :*
Buziaki :*