29 cze 2016

7. Kiedy facet mówi nie, to znaczy nie. Tylko w kobiecej wersji słownika nie, znaczy też tak

Marthe:

                Wczorajsza rozmowa z Tomem wcale mi nie pomogła. Czułam się jeszcze gorzej. Wręcz okropnie. Nie chciałam wstać z łóżka i wyjść. Musiałam w końcu iść do tej cholernej pracy, zanim mnie z niej wywalą i będę musiała wrócić do mamy z podkulonym ogonem.
                Obracam się na drugi bok i patrzę na pochmurne Oslo. Gdybym mogła, to nigdy bym stąd nie wyszła. Nie chcę…

                Zaufałam mu. Zaufałam jak głupia. Polubiłam i zaufałam. A on po prostu chciał znaleźć mi chłopaka. Nic więcej. To mnie bolało. Że nie chciał mnie bardziej. Chciałam więcej. Przyznaj to. Przyznaj, że chciałaś, żeby to było coś więcej…

                Słyszę swój cholerny telefon. Mama?
- Tak? – odbieram zaskoczona.
- Wpadniesz do nas na obiad?
- Stało się coś czy tak po prostu?
- Po prostu. Dawno się nie widzieliśmy.
- 18?
- Pasuje idealnie – rozłączam się. Coś dziwnego. Ale i chce tam iść. Stęskniłam się za ich zrzędzeniem.                Godzinę później wychodzę do pracy. Przemierzam ulice Oslo taksówką. Nie będę musiała wracać po pracy do mieszkania. Pojadę prosto do domu.
                Około 17 kończę ostatnie tłumaczenie i chowam do odpowiedniej teczki. Zamykam gabinet, żegnam się z Laurą, sekretarką i wychodzę. Wpadam jeszcze na pomysł, żeby kupić coś do obiadu. Wiem, że wino to nie jest odpowiedni podarunek, ale ja nie muszę pić.
                Przed 18 zjawiam się pod tak dobrze znanym adresem. Drzwi otwiera mi mój kochany, już szczupły braciszek.
- Marthe – patrzy na mnie pustym wzrokiem. Nasze relacje nie uległy zmianie. Nadal jest chłodno.
- Cześć – wchodzę do środka. Wita mnie zapach pieczonego kurczaka.
- Marthe, to Ty? – słyszę radosny głos taty.
- Tak – zastanawiam się o co chodzi.
- Wejdź. Zaraz jemy – weszłam do kuchni i zobaczyłam najlepszą zastawę jaką mieliśmy w domu.
- Ktoś umarł? – rzucam.
- Nie. Chcieliśmy się spotkać. Rzadko u nas bywasz…
- Wystarczyłby jakiś marny ryż z warzywami i Wasze towarzystwo.
- Myj ręce i siadaj do stołu – za tym szerokim uśmiechem dalej czai się matka tyran. Ale chcę być posłuszna. No inaczej nie umiem.
                Siedzimy w ciszy już kilka minut i kończymy tego cholernego, wysuszonego kurczaka. Czuję się coraz gorzej tutaj. Chcę już iść.
- Co u Ciebie? – mama nie wytrzymuje.
- Nic specjalnego. Praca i dom.
- Masz już kogoś? – uśmiecham się krzywo.
- Nie – im dłużej zachowam spokój, tym bardziej ją rozjuszę.
- Kiedy poszukasz? Anders był dla Ciebie idealny, ale Ty z jakiś względów go odrzuciłaś.
- Jeśli tylko po to mnie zaprosiłaś to wybacz, ale przykro mi. Jestem sama i do Andersa nie wrócę. Ale jeśli koniecznie musisz podać koleżaneczkom powód, dla którego nie mam męża, to powiedz, że spełniam się zawodowo. Coś jeszcze? – wstaję gwałtownie. – Wracam do mieszkania. Tam mnie przynajmniej nikt nie rozstrzeliwuje pytaniami. Dobranoc – dodaję i szybko wychodzę na zewnątrz.
                Czekam na taksówkę i nie zważam na coraz mocniej padający deszcz od kilku minut. Moknę i spłukuję z siebie to cholerne uczucie. Wiem, że dobrze zrobiłam. Przestaną mnie mieć za nic. W domu od razu kładę się spać. Chcę już mieć ten dzień za sobą.
                Rankiem szykuję się do pracy i ponownie mierzę się z chorą rzeczywistością. Po pracy jadę prosto do Toma. Wizyty co dwa dni są dla mnie wybawieniem. Niezbyt często, żeby się nie znudzić, ale też wystarczająco często, żeby nie móc się doczekać. Stina chyba mnie polubiła. Z resztą, zostawiam tutaj trochę wypłaty, przez co i ona pewnie zarabia.
- Wejdź – Tom otwiera mi drzwi i wskazuje sofę. – Wody?
- Byłam wczoraj u rodziców…
- Oj, to powinienem zaproponować wódkę.
- Mama była miła. Przez 20 minut. Dopóki nie zaczęła wypytywać o faceta.
- I?
- Powiedziałam, że jestem sama. Liczy się praca i jeśli chce się pochwalić koleżankom, to jedynie moim stanowiskiem.
- Bez urazy, ale nienawidzę Twojej matki.
- Nic się nie zmieniła. Najchętniej by mnie zamknęła w domu i zrobiła z siebie służącą. Dobrze, że się wyprowadziłam.
- Wracamy do tematu?
- Tak.

                Wróciłam zapłakana do domu. Kiedy się uspokoiłam, zadzwoniłam po Andersa. Przyjechał prawie zaraz. Otworzyłam mu drzwi już w lepszym stanie i zaprosiłam do siebie. Poszłam po herbatę i ciastka, a w kuchni Matti oglądał co robię.
- Kto to?
- Mój chłopak – burknęłam. Chciałam zatkać im japy.
                Po chwili wróciłam na górę. Anders oglądał moje książki.
- Wszystko przeczytałaś? – spytał z podziwem.
- Tak. Każdą jedną… - poczułam się głupio.
- Nie wiem czemu się tego wstydzisz…
- Bo pewne masz mnie za dziwoląga.
- Nie.
- Na pewno?
- Kiedy facet mówi nie, to znaczy nie. Tylko w kobiecej wersji słownika nie, znaczy też tak – uśmiechnął się szeroko.
- Siadaj – poprosiłam, by usiadł na sofie.
- Dlaczego zadzwoniłaś?
- Musiałam mieć powód?
- Nie, bardzo mi miło było – uśmiechnął się do mnie charakterystycznie.
- Cieszę się. Ale jest taka sprawa, że nie będziemy tutaj sami. Mój brat i mama będą podsłuchiwać pod drzwiami co robimy.
- Po co?
- Poznaj moją rodzinkę. Mają w dupie, że mam prywatność i swoje sprawy…
- Marthe… Wszystko w porządku? – Rozkleiłam się. Wtuliłam się w niego zabeczana. Potem opowiedziałam mu z grubsza przez co przechodziłam. Czułam, że mam w nim wsparcie.
                Około 23 zaczął się zbierać. Cały wieczór, pomijając płacz, spędziliśmy na rozmowach i opowiadaniu o swoich zainteresowaniach. Zeszliśmy na dół i już Anders miał wychodzić, gdy w kuchni pojawiła się mama. Widziałam ją, chociaż nic nie powiedziała. Stała i obserwowała nas.
- Jesteśmy pod obstrzałem – przytuliłam Andersa i szepnęłam mu do ucha.
- Serio?
- Mhm. Mama – dodałam i odsunęłam się.
- No to sobie popatrzy – powiedział, po czym namiętnie wpił się w moje usta.

­- Osz kurwa!  - Tom się zdziwił.
- No właśnie. Mnie samą zatkało. Już byłam zesrana co się wydarzy, kiedy wyjdzie.
- Co było dalej?

- Dobranoc mała – powiedział z uroczym uśmiechem i wyszedł. Wzięłam głęboki oddech. Poczułam się dziwnie. To nie był pocałunek, dla którego oddałabym życie, ale podobało mi się.
- Jednak potrafisz znaleźć jakiegoś chłopca – usłyszałam ten przeszywający głos. – Jednak zanim do czegoś dojdzie, powinnaś go nam przedstawić. Czy się nadaje…
- Moja sprawa. Coś jeszcze? Jestem zmęczona.
- Nie. Idź odpoczywaj. Zwłaszcza po takich harcach – puściłam tą uwagę w niepamięć.

­- Twoja matka to największe dziwadło na świecie. Zamiast się cieszyć…
- Mnie to mówisz? Wróciłam do pokoju i poszłam beczeć dalej…

~

Daniel:

                Siedzę w samochodzie i czekam, aż Marthe wyjdzie od Toma. Patrzę na jej citroena i zastanawiam się czy nie podejść, albo zostawić jakiejś zaszyfrowanej wiadomości. Chciałbym. Ale nie zrobię tego. Dla jej dobra.
                Po kilku minutach opuściła budynek. Widzę jak kroczy zamyślona w to samo miejsce co zawsze. Otwiera samochód i wsiada. Chwilę trwa zanim odjedzie. Zawsze robi to samo. Próbuje zapomnieć o tym wszystkim co opowiedziała Tomowi.
                Odpala stacyjkę i jedzie. Szybko i gwałtownie zrywa się z miejsca. Nie chce tu być. Nie chce myśleć o mnie. O tym wszystkim. Czekam chwilę i idę na górę.
- Co tam? – Tom wita mnie lekkim uśmiechem w gabinecie.
- Co u niej?
- Coś dziwnego skoro myślisz o kimś poza sobą…
- Zabawne – rzucam się na sofę, na której pewnie przed chwilą siedziała. Jest jeszcze lekko ciepła.
- Była wczoraj u rodziców.
- Jej matka znowu coś wymyśliła?
- Czepia się, że jest sama. I czemu nie ma z nią Andersa.
- To ostatnie mogłeś mi oszczędzić…
- Nienawidziłeś go, bo ją kochał?
 Nie nienawidziłem. Ja po prostu nie mogłem znieść myśli, że on ją miał…

                Podczas przygotowań do nowego sezonu spotkaliśmy się w Oslo na czymś w rodzaju konferencji. Ja przygaszony, sponiewierany myślami o Marthe, a on zadowolony, zakochany, szczęśliwy. Pamiętam jak dziś jak podszedł do mnie i poklepał po plecach, o mało nie odbijając mi nerek.
- Stary, do końca życia będę Ci wdzięczny!
- Kiedy ślub? – prychnąłem od niechcenia.
- Jak tak dalej pójdzie, to szybciej niż myślisz! – wyszczerzył się. A mnie serce zakuło tak mocno, jakby mi ktoś zabił wszystkie kociaki. Na moich oczach.
- Cieszę się – odpowiedziałem niemrawo. Ale telefon, który trzymałem w dłoni, przeżywał katusze. Prawie go zgniotłem. Anders został zawołany przez trenera, a ja mogłem wrócić do użalania się nad sobą. Wtedy myślałem, że zwyczajnie zabrano mi zabawkę, którą lubiłem, ale po jakimś czasie dotarło, że to…

- Ktoś dla Ciebie bardzo ważny. Żeby nie powiedzieć najważniejszy! – zawył wesoło Tom.
- Wiesz co? Ty jak coś palniesz…
- Powiedz, że nie. No okłam mnie i siebie.
- Była ważna.
- Jest ważna.
- Nie. Już nie.
- To czemu sterczysz jak gnojek i czekasz, aż odjedzie, zamiast po prostu tu przyjść? – nie odpowiadam.

                Chciałem do niej zadzwonić. Przeprosić. Ale nic nie będzie w stanie zmienić tego co się stało. Ona nigdy nie wybaczyła mi do końca tego wszystkiego.
                Na sesji starałem się jak mogłem, ale i tak wyglądałem jak miliard nieszczęść w jednym. Jeszcze ustawili mnie obok Fannisa. On wesoło mnie przytulał i poklepywał, a ja chciałem mu wykręcić tą kościstą łapę. I nawrzeszczeć, żeby dał mi spokój.
- Coś taki nie w sosie? Nie zaliczyłeś? – podśmiewywał się Johann.
- Zaliczyłem. Aż za dużo – odparłem.
- Chyba nie chodzi o nas? Znaczy o mnie i Marthe? – dodał swoje Anders.
- Jakie nas? Czy Ty siebie słyszysz? Ile ją znasz? Dwa tygodnie? – spojrzałem na niego z pogardą.
- A Ty co? Najpierw się z niej naśmiewasz pół życia, postanawiasz zrobić z niej idiotkę na randkach, a jak już znajduje tego właściwego, to się robisz zazdrosny. Pierdolony pies ogrodnika!
- Spieprzaj! Nikt Cię nie prosił o wykład.
- Może jeszcze mi powiesz, że mam się od niej odczepić.
- Nic takiego nie miałem na myśli. Powodzenia. Nie wiem czy ktokolwiek oprócz Ciebie z nią wytrzyma.
- Gdybyś ją poznał, tak naprawdę, to byś wiedział jaka to wartościowa dziewczyna. Idź lepiej na miasto. Znajdź jakąś chętną i zabaw się. To umiesz najlepiej! – miałem dość. Wziąłem swoje rzeczy i po prostu wyszedłem. Nie obchodziło mnie co będzie potem.

- A co było potem?
- Kenny zadzwonił do mnie wieczorem. Powiedział, że nie wie o co chodzi, ale nie jest po niczyjej stronie. Rozumie nas obu i reszta chłopaków tak samo.
- To chyba dobrze.
- Nie. Cała kadra była poróżniona przez nas. Nie było takiej atmosfery jak kiedyś.
- Kto pierwszy przeprosił?
- Ja. Bo to była moja wina.
- Kiedy?
- Oj, trochę później…

                Wieczorem leżałem w łóżku i myślałem o tym. O niej. O nim. O nich. Dlaczego jego aż tak wzięło. Analizowałem wszystko co o niej wiedziałem.

- Wtedy nie miałem pojęcia o rodzinie i jej sytuacji.
- Jaka dla Ciebie była?

                Samotna. Zagubiona. Nieśmiała. Coś chowała. Głęboko. Nikt nie mógł tam wejść. Chyba Anders był pierwszy. I dlatego chyba tak mnie to bolało. Bo ja ją znałem tyle czasu. Pomogłem jej z tym, ale ona i tak wolała powiedzieć wszystko jemu.
                Wiem, że mi nie ufała. Nie dziwiłem się. Sam bym sobie nie ufał. Ale nadal nie rozumiałem. Zwykle to ja rzucałem urok. Do mnie lgnęły wszystkie. No prawie. Ona  była wyjątkiem. Ale co mogłem więcej zrobić? Nic.

- Potem zasnąłem. Następnego dnia pojechałem na siłownię i wieczorem postanowiłem odwiedzić rodziców.
- Co u nich?
- Luz. Dobrze się mają.

Mama mi wtedy trochę poukładała w głowie. Powiedziała, że powinienem się uspokoić, przemyśleć to i zrozumieć, że pomogłem tej dziewczynie i nie powinienem się wtrącać. Jeśli tak bardzo chcę pomagać, to powinienem znaleźć inne samotne kobiety i działać podobnie.

- Matka Ci to zaproponowała? – Tom wybucha śmiechem.
- Teraz to też mnie śmieszy.
- Co odpowiedziałeś?

- Oszalałaś?
- Nie. Dlaczego? Przecież dobrze Ci idzie.
- To była jednoradowa akcja.
- Na emeryturze pewnie i tak do tego wrócisz – poczochrała mi włosy i wyszła.

                Zostałem w sypialni sam. Coś mnie tknęło i wszedłem na ten cholerny profil. Chciałem poszukać czegoś dla siebie.

*****

Cześć :D
Dziękuję za tak liczne pojawienie się pod ostatnim rozdziałem :D 
Cieszę się, że nie wyszło najgorzej :P
Nie zabijajcie Tande. Oni są naprawdę pogubieni :D
Za tydzień zjawię się z pewną niespodzianką, więc wypatrujcie informacji przy najbliższym weekendzie :D 
Mam nadzieję, że Wam się spodoba i że komukolwiek przypadnie do gustu :D
Jutro mecz, a ja już kompletnie jestem poniesiona emocjami :D
To do następnego :D
Mam nadzieję, że u Was wszystko nadrobiłam :D

Buziaki :*

18 cze 2016

6. Nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego zbyt wcześnie. Czasem warto poczekać odrobinę, by się przekonać jakie ma się szczęście

Daniel:

                Przed konkursami rzadko napadają mnie przemyślenia. Co ja bredzę? Po tej rozmowie jest mi coraz gorzej. Wręcz czuję, że rozgrzebanie wszystkiego u mnie, żeby pomóc jej, to jakiś rodzaj kary. Za to wszystko co jej zrobiłem.
                Gdyby nie konkurs, nie ruszyłbym się z miejsca. Zrobiłem poranną rutynę. Nawet poćwiczyłem na siłowni i wsiadłem do busa. Byłem pierwszy, a to nie zdarzało się często. Wręcz nigdy.
- Chyba brakuje Ci kobiety – rzucił Kenny.
- Daj spokój – prycham. Zakładam słuchawki na uszy i mam ich w dupie. No, dopóki nie dosiada się do mnie Fannemel. Od tamtej pory jest dziwnie. Jakby miał mi za złe, że poznałem ich i dalej moja rola się skończyła.
- Wiesz co z nią? – zagadnął. Udałem, że nie słyszę. – Tande… - znowu. I znowu. Pozwalam mu na zignorowanie mnie. – Albo mi kurwa odpowiesz, albo wypierdolę te Twoje słuchaweczki przez okno! – krzyczy. Spoglądam na niego i biorę głęboki oddech.
- Nie. Widziałem ją tylko wczoraj, jak przechodziła przez pasy.
- Mieszka w Oslo? – dziwi się.
- A nie miała? – milknie. Wzrusza ramionami po chwili.
- Co ona z nami zrobiła…
- I tak mnie to obeszło lepiej, niż Ciebie – zamieram. Nie mogę dać mu po sobie poznać, że ta historia mnie ruszyła.
- Wydaje Ci się.
- Nie sądzę. Mimo wszystko, jakbyś coś o niej wiedział, to powiedz – odzywa się po chwili. Kiwam tylko głową. Przecież nie powiem mu, że rozmawiam na jej temat z jej terapeutą.
                Docieramy na miejsce. Przyznam się szczerze, że potrzebuję czegoś normalnego w życiu. Odkąd w mojej głowie jest pierdolnik, nie mogę skupić swoich myśli na niczym pożytecznym. Powinienem zadzwonić do Toma, dowiedzieć się czegoś. Ale tchórzę. Znowu. Nigdy sobie nie daruję, że tak zwyczajnie zostawiłem ją z tym wszystkim.
- Wszystko ok? – czuję dłoń jednego z kolegów na barku. Odwracam się delikatnie i widzę spiętą twarz Johanna.
- Nie – prycham pod nosem. Zapinam kombinezon i próbuję zrzucić jego rękę z siebie.
- O nią chodzi?
- Nie – okłamuję wszystkich dookoła. Łącznie z sobą.
- Kurwa, Tande! – obraca mną i pcha z całej siły na ścianę. Patrzy na mnie wściekły. – Jedź do niej, pogadaj. Myślę, że wszystko da się wytłumaczyć.
- Ty nic nie wiesz...
- Niby co? Rzuciłeś laskę, bo przestałeś się bawić. Po latach dotarło do Ciebie, że ten niezdarny pączuszek był dla Ciebie ważny i tyle. Powiedz jej to. Że Ci było smutno.
- Myślisz, że mi było smutno i dlatego jestem taki… - mrużę oczy. Waham się czy może mu nie powiedzieć o terapii, o tym co mnie sprowadziło do Toma, ale pasuję.
- Tak.
- Masz rację – kiedyś się wyda. Ale przynajmniej teraz mam spokój. – Spróbuję ją złapać – odsuwam się i idę na zewnątrz.
                Chłodne zimowe powietrze przeszywa mnie na wylot. Ten cieniutki kombinezonik z delikatnej pianki nie potrafi mnie ochronić przez pizgawica. Trzęsę się. Najchętniej poszedłbym stąd w pizdu i kupił jakąś butelkę wódki i się schlał. Na słowo wódka jednak krzywię się. Jeszcze mi mało. Jestem nienachlanym żulem.
                W ostatniej chwili mam ochotę zejść. Nie chcę dzisiaj skakać. Jakiś cholerny strach mnie oblał.
- Nie skaczę – mówię do asystenta.
- Wszystko w porządku? Źle się czujesz? – dopytuje. Fannemel patrzy na mnie dziwnie.
- Kręci mi się w głowie. Nie dam rady – odpowiadam. Drobne kłamstwo nie zaszkodzi.
- Alex, Daniel nie jest w stanie skakać. Kręci mu się w głowie – mówi do krótkofalówki.
- Niech zejdzie – Alex jest zawiedziony. Jak nie dostanę w mordę po treningu, to będzie cud. Schodzę i zjeżdżam na dół wyciągiem. Przebieram się i czekam w naszym kontenerze na resztę. W tym czasie postanawiam zadzwonić do Toma.
- Skoro dzwonisz do mnie chwilę przed konkursem, to chyba coś Ci nie daje spokoju – po chwili słyszę jego głos. Jest zły.
- Dzwonię nie w porę?
- Właśnie chciałem usiąść w fotelu i zrelaksować się. Ale skoro dzwonisz, to wiem, że nie z pierdołą. Mów co było dalej.
- Na czym stanęło? – głupie pytanie. Jasne, że wiem.
- Zniknąłeś z jakąś panienką w sypialni…

                Po seksie postanowiłem jak najszybciej zejść do gości. Nie trwało to długo, nawet nie ściągnąłem z siebie koszulki. Ubrałem bokserki i spodnie i zszedłem na dół. Kenny i Tom wesoło wirowali w tańcu, totalnie pijani, Johanna nie było. Tak samo jak Marthe i Andersa.
- Dokąd pojechali? – pytam Kennego. Chwiał się na nogach i patrzył na mnie wzrokiem rozjechanej żaby.
- Kto kochaniutki? – chciałem dać mu w mordę.
- Marthe i Anders…
- Wyszli chwilę po tym jak zniknąłeś. Marthe powiedziała, że jesteś świnią i nie ma ochoty tutaj przebywać.

- Nie chcę wiedzieć co poczułeś.
- Nie chciej. Ręka do teraz mnie świerzbi.

                Wróciłem na górę i wyprosiłem dziewczynę. Nie miałem ochoty na nią dłużej patrzeć.

- Klasa stary. Powiem Ci, że takiego gentelmana dawno nie spotkałem – prycha.
- Kurwa, Tom! – krzyczę. Akurat do kontenera wchodzi Johann. Wymijam go i wychodzę na dwór.

                Wszystkich wyprosiłem. A jak już to zrobiłem, to sięgnąłem po, o dziwo, jeszcze nie rozpoczętą butelkę wódki w lodówce. I wypiłem. Rano chciałem wyć z bólu. Ogarnąłem się i postanowiłem iść pobiegać.
                Minęło kilka dni. Zadzwoniłem do niej. Chciałem wiedzieć co się z nią dzieje. Zgodziła się na spotkanie w jednej z kawiarenek.
- Cześć – wbiegłem do środka. Jak zwykle byłem spóźniony.
- Cześć – uśmiechnęła się do mnie sympatycznie. Nie patrzyła na mnie w ten sam sposób co kiedyś. Była… Wdzięczna?
- Co tam? Nie odzywasz się? – na te słowa, opluła się kawą.
- Dobrze się czujesz? – popatrzyła na mnie jak na kosmitę. – W porządku.
- Jak Anders? – nie hamowałem się. Miałem to w dupie.
- Dobrze. Spotykamy się. Dzisiaj idziemy do kina – odpowiedziała dumnie.

- A ty za to dostałeś w mordę.
- Zasłużyłem.
- Co było dalej?

- Cudownie! – wcale nie było cudownie. Żałowałem, że ich ze sobą zapoznałem.
- Jak Twoja towarzyszka? – zrobiło mi się niedobrze jak wspomniała o tamtej lampucynie.
- Jednorazowa sprawa.
- Jak każda w Twoim życiu. Wszyscy są dla Ciebie nic nie warci? Czy tylko te kobiety, które zaciągasz do łóżka? – wróciła ta okropna Marthe.
- A co? Jesteś zazdrosna?
- Chciałbyś – prychnęła i zaczęła się śmiać. Prosto w twarz. Zagotowałem się.
- Skończmy ten temat. Chodźmy na spacer.

- A to ciekawe... – Tom najwyraźniej zaintrygował się tą zmianą decyzji.
- Chciałem się pokazać z lepszej strony.
- Z jeszcze lepszej niż dotychczas? – bezczelnie się ze mnie chichra.

- Po co?
- Bo chcę żebyś traktowała mnie poważnie.
- Nie chcę.
- Chcesz. Inaczej nie wyszłabyś tak wcześnie z imprezy.
- Miałam przymknąć oko na to, że zamiast zająć się gośćmi, to poszedłeś posuwać jakąś pannę do sypialni?  - powiedziała to tak głośno, że słyszeli to wszyscy goście kawiarni.

- Żałuję braku widoku ich min.
- Zostałem potępiony…

                Zapłaciłem i wyciągnąłem ją siłą na zewnątrz. Wyrywała się, ale po chwili ustąpiła i poszła ze mną. Udaliśmy się do portu. Usiedliśmy na tej samej ławce i obserwowaliśmy zachodzące słońce.
- Nie rozumiem dlaczego się mnie tak uczepiłeś… - westchnęła.
- Chciałem jakoś Ci wynagrodzić to wszystko, ale poczułem, że chciałbym kontynuować tą znajomość.
- Mówisz poważnie, czy to kolejny żart? A może zaraz zaczniesz się śmiać z mojej naiwności?
- Marthe, kuźwa, daj żyć…
- Okej. Zaufam. Ale masz jedną szansę.
- Dzięki – uśmiechnąłem się do niej.

- Pocałowałeś ją?
- Oszalałeś? – prychnąłem.
- Pytam, bo czasem robisz dziwne rzeczy. Impulsywnie.
- Nie. Pozwoliłem jej mówić o Andersie i tyle. Odwiozłem ją do domu i wróciłem do mieszkania.
- Uspokoiłeś się?
- Nie. Nigdy się nie uspokoję.
- Dokończ i idź na górę.

                Pewnego wieczoru poszedłem na imprezę do klubu z jakąś laską. Wyrwałem na tym cholernym portalu randkowym. Marthe do mnie zadzwoniła w połowie rozkręcania się. Zbyłem ją i wróciłem do zabawy. A potem dokonałem rzeczy niemożliwej…

­- Czego?
- Nazwałem ją Marthe.
- Raz się zdarza.
- 4 razy… I w nagrodę dostałem w mordę.

~

Marthe:

                Nie patrzę na kieliszek. Nie patrzę na butelkę. Nie powinnam w ogóle o tym myśleć. Jest mi ciężko, ale inaczej z tego nie wyjdę.
- Marthe? – Stina woła mnie do siebie.
- Coś się stało?
- Tom jest ostatnio jakiś dziwny…
- Też to zauważyłam. Jakby odpływał.
- Pogadasz z nim? Martwimy się – patrzę na nią zaskoczona. – No ja i Ester.
- Pogadam.
                Chwilę później wchodzę do jego gabinetu i siadam na sofie.
- Co tam? – pyta radośnie.
- Wszystko dobrze? – zachowuje się, jakby był naćpany.
- Tak, dlaczego nie?
- Powiedz mi do cholery, co się dzieje?
- Nic. Nic się nie dzieje Marthe. Odzyskałem trochę życia i już coś się dzieje?
- W sumie to i tak nie moja sprawa…
- Siadaj i opowiadaj. Stanęło na rozmowie w porcie.
- Nie. Stanęło na wyjściu z imprezy.
- No tak… - bije się w czoło. Patrzę na niego skołowana.
- Na pewno wszystko ok?
- Tak. Opowiadaj… - spochmurniał momentalnie. Coś tu nie gra…

                Wyszłam z imprezy zaraz po tym jak zniknął Tande. Nie chciałam myśleć o tym, że poszedł gździć się z jakąś panną zamiast zająć gośćmi. Wręcz chciałam go udusić. Poprosiłam Andersa, by mnie odwiózł.
                Porozmawialiśmy chwilę na moim podjeździe i poszłam do domu. Lubiłam go. Był taki sympatyczny. I nieśmiały. Rozumiał mnie doskonale. Kilka dni pisaliśmy i mieliśmy się spotkać wieczorem, tego samego dnia, kiedy zadzwonił do mnie Tande.
                Nie wiedziałem czego on chce. Ale jak się okazało, miał chyba czyste zamiary.

- Chyba?
- Ciężko ocenić. Nie siedziałam w jego głowie.
- Mów dalej…

                Pamiętam jak siedzieliśmy na ławeczce w porcie. Czułam się bezpiecznie. Wiedziałam, że nic mi się złego z nim już nie stanie. Przynajmniej wtedy.
                Kilka dni później poszliśmy z Andersem do klubu. Ja nie chciałam. Bo się bałam. Nie lubiłam zatłoczonych pomieszczeń, pełnych szczupłych ładnych ludzi. Anders powtarzał, że się nie doceniam, ale nie wierzyłam mu. Tande też tak bredził, ale jemu w nic nie wierzyłam.
- Chodź potańczyć! – Anders odstawił mojego drinka na stolik i chciał mnie zachęcić dzikim pląsem swojego ciała na parkiet. A ja stałam uparta, jak te widły w gnoju i prosiłam, żeby nie. Ale wiedziałam nie dam rady. Dopiłam na raz drinka i pozwoliłam mu dać się ponieść.
                Pląsaliśmy chwilę dłuższą zanim się ogarnęłam, ale kiedy już przestałam wszystko analizować, to poczułam się wolna. Było mi tak wesoło i przyjemnie.
- Dziękuję – wyszeptałam mu prosto do ucha.
- Nie ma za co – spojrzał mi w oczy i przysunął się maksymalnie blisko. Chwilę później poczułam jego usta na moich. Gdzieś w środku zamarłam. Ale poddałam się temu.

- Kochałaś go? – nie umiem odpowiedzieć.
- Nie wiem.
- Nie wiesz? A co czułaś przy nim?
- Bezpieczeństwo.
- Ale potrafiłabyś mu się oddać?
- Nie.
- Czyli go nie kochałaś – jak on łatwo wystawia osądy.
- Gówno wiesz.
- Nie kochałaś go. Czemu to ukrywasz?
- Kochałam. Ale na swój sposób.
- Jak przyjaciela.
- Tak. Więc nie mów, że go nie kochałam! – zaczynam się trząść. Emocje ulatują ze mnie w momencie.
- Marthe, spokojnie – siada obok i przytula. Nie denerwuj się.
- Chcę mówić dalej – proszę. Kiwa głową i słucha.

                Odwiózł mnie, a ja od razu postanowiłam zadzwonić do Tande.
- Pocałował mnie! – pisnęłam do słuchawki. – Miałam gdzieś, że w tle leciała głośna muzyka.
- Brawo. Chcesz medal? – prychnął.
- Piłeś? – spytałam. Trochę bełkotał.
- Tak. Nie jestem sam. Daj mi spokój. Super, że Ci się udała randka, ale niektórzy też chcą skorzystać ze swojej.
- W porządku gwiazdo. Już Ci nie przeszkadzam w wyrywaniu kolejnej panienki – rozłączyłam się szybko i rzuciłam telefonem w łóżko. Słyszałam, że chwilę później dzwonił. Spojrzałam na wyświetlacz, ale nie chciałam rozmawiać z Andersem. Udałam, że śpię. W końcu i tak zasnęłam z tego płaczu.

- Płaczu?
- Tak. Płakałam przez Tande. Płakałam, bo znowu się zachowywał jakbym była przybłędą. Powiedziałam sobie wtedy, że pośpieszyłam się. Że za szybko zaufałam…
- Nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego zbyt wcześnie. Czasem warto poczekać odrobinę, by się przekonać jakie ma się szczęście.
- Co ty bredzisz? Jakie szczęście?
- Opowiesz dalej, to zobaczysz sama… Coś na pewno się udało.

                Następnego dnia spektakularnie uwaliłam kolokwium. Zapomniałam o nim i nie mogłam się skupić. Było mi wstyd. Zdruzgotana wyszłam z budynku i zobaczyłam opartego o samochód Daniela. Wywróciłam oczami i poszłam w stronę przystanku.
- Poczekaj, Marthe – chwycił mnie za ramię i obrócił przodem do siebie.
- Nie powinieneś jeździć po imprezie – prychnęłam.
- Nie piłem.
- Akurat. Bełkotałeś jak porządnie najebany – wyrwałam się i poszłam dalej.
- Nie zachowujmy się tak.
- Sam zaczynasz. Daj mi spokój. Jesteś świnią i świnią pozostaniesz.
- Dobra. A ty jesteś pieprzoną niewdzięcznicą. Człowiek coś robi dla Ciebie, ale Ty masz to w dupie. Bo wolisz się użalać nad sobą. Owszem, zjebałem wczoraj. Ale czego oczekujesz? Że będę skakał z radości na wieść o tym, że Anders Cię dotknął? Albo zaczniesz mi opowiadać, że ze sobą sypiacie?

- W przeciwieństwie do Ciebie, ja nie pieprzę się na prawo i lewo. Zostaw mnie w spokoju – krzyknęłam i pchnęłam go lekko od siebie. Potem uciekłam…

*****

Cześć :D

Wracam. Cieszycie się?
Najgorszy miesiąc jaki dotąd miałam. Ale chyba już wszystko co najgorsze za mną :D
Odpoczynek. Chyba dawno nie był tak zasłużony :D
Mam nadzieję, że Wam się spodoba ;D
I bądźcie cierpliwe. Zabieram się do nadrabiania :D

Buziaki :*