29 gru 2016

Epilog

Mieszkamy na przedmieściach Oslo. Przeprowadziliśmy się kilka lat temu z Narvik, bo tata dostał lepszą pracę. Ktoś by pomyślał, że przecież nie jestem biedna, mam rodzinę, zdrowie, własny pokój i co jeść. Jak mam prawo narzekać? Ale nikt nie był na moim miejscu. Nie wie, że jeśli ktoś z duszą podróżnika, spontaniczny, kochający sarkazm i wolność, nagle zostanie zamknięty w domu, to pomału zaczyna brakować tlenu.
Mam dwadzieścia jeden lat. Mogłabym mieć konto w banku, pracę, chłopaka, wspomnianą wolność. Ale pozwoliłam im wejść sobie na głowę. Mama za każdym razem czepia się wyjść ze znajomymi. Choć jeśli mam być szczera, to nie mam wielu znajomych. Wręcz kilku. Ingrid, przyjaciółka z podstawówki, robiąca karierę w modelingu. Z przystojnym chłopakiem mieszkaniem w centrum miasta i milionami na koncie. Dziwie się, że jeszcze ze mną rozmawia. Thomas, informatyk, którego poznałam przez przypadek w gimnazjum, kiedy zepsuł mi się laptop. Gej. Mam mówić dalej?
I Therese. Choć ona jest moją kuzynką, to nie wiem czy mogę ją nazwać znajomą. Ale i tak się czepiają. I dzwonią co godzinę. Od kiedy miałam 14 lat… Konta nie mam bo nie zarabiam, a kiedy powiedziałam mamie, że szukam pracy, to nazwała mnie niewdzięcznicą i nie odzywała się tydzień…
Więc jak wszystko na to wskazuje, w łańcuchu przyczynowo skutkowym, nie mam prawa mieć wolności. I chłopaka. Bo nie mam jak go poznać.
Studiuję. Od pół roku. Postanowiłam zagrać wszystkim na nosie i wybrałam germanistykę. Mama do tej pory mówi o tym z pogardą. Przy znajomych ledwo jej to przechodzi przez gardło. Córka pani przełożonej i inżyniera budownictwa na germanistyce. Cóż. Trudno. Przynajmniej mi się tam trochę podoba. Matti, mój brat, jest w podstawówce. Młody, upasiony frajer.
Muszę zrobić zakupy, ponieważ lodówka jest całkowicie pusta. Zaparkowałam pod marketem całodobowym 3 kilometry od domu. Wysiadłam, zabrałam wózek i idę kolejno alejkami. Tylko ja miałam świadomość jakąś większą czego brakuje. Mama gotuje tylko w weekendy i to zwykle jakieś pierdoły. A ja mam spełniać zachcianki żywieniowe brata i taty.
Kręcę się wokół nabiału. Na moje nieszczęście ktoś ustawił twaróg na samej górze. Próbuję dosięgnąć, ale moje marne 163 cm wzrostu nie dają nadziei na za wiele. Wzdycham ciężko. Próbuję podskakiwać, ale to na nic.
- Cześć świniaczku! – znam ten głos. Nienawidzę go!
- Idź stąd mendo! – prycham.
- Co? Jesteś zbyt niska i gruba, żeby dosięgnąć? – śmieje się w ten sam sposób.
- A Ty dalej jesteś obrzydliwą, chamską glistą. Jak niemiło Cię widzieć – uśmiecham się sztucznie.
- Wzajemnie – sięga po twaróg i podaje mi. – Nie ma za co – odpowiada i odchodzi.
                Oddycham jeszcze chwilę głośno, próbując się uspokoić. Nienawidzę dziada! Że też dzisiaj musiałam go spotkać.
                Pakuję zakupy do samochodu i widzę jak urabia jakąś blondynę. Ja nie wiem co za cholerny człowiek?! Jak on może nadal na mnie działać? Przecież to pieprzona menda! Widzi jak się na niego gapię. Uśmiecha się szyderczo i łapie za tyłek swoją towarzyszkę, po czym prowadzi ją z dumą do samochodu…

                Budzę się zalana potem. Nie. To jakaś paranoja. Gdzie ja jestem?
- Skarbie? – znam ten głos. Po chwili szczupłe ramiona obejmują mnie. Czuję spokój. – Zły sen? – odgarnia moje włosy z twarzy i uśmiecha się serdecznie.
- Raczej koszmar, jak zdarzyłeś zauważyć – odpowiadam spokojniej.
- Już dobrze. Jestem przy Tobie – całuje moje ramię.
                Kładziemy się z powrotem obok siebie. Nie mogę jednak jeszcze zasnąć. Czuję jak obejmująca mnie dłoń, sunie delikatnie w górę i dół po moim brzuchu.
- Śniło mi się…
- Myślałem, że nigdy nie opowiesz – wtrąca się z lekką radością.
- Śniła mi się sytuacja ze sklepu... Że nazwałeś mnie świniaczkiem i poszedłeś sobie urabiać jakąś blondi…
- Głuptasku – całuje moją głowę. – Od podstawówki nie ma innej w mojej głowie niż Ty. Czemu się martwisz?
- Przecież wiesz…
- Musimy mocniej popracować nad Twoją samooceną. Aż zrozumiesz, że jesteś najwspanialsza na świecie.
- Jak Ci się to uda, to Cię zgłoszę do nagrody Nobla.
- Oj, nie obiecuj, bo wiesz – chichocze radośnie. – Już ok? Śpimy dalej?
- Tak – wtulam się w jego ciało i po chwili odpływam…



KONIEC


*****

I tak o to zabrnęliśmy do końca.
Nie rozumiem tego okropnego ciężkiego bicia serca, gdy wklejałam tekst. 
Wiem jedno, już tęsknię za nimi.
Na pewno napiszę jeszcze historię o Tande. 
Ta była dziełem przypadku, ale następna nie będzie. Już to wiem.

Dziękuję, że byłyście <3
Mimo, że ostatnie miesiące były ciężkie :D
Nie informowałam nikogo, że wracam, bo czułam, że to nie fair. Dodawać rozdział, a nie przemóc się do przeczytania Waszych historii. 
Ale przemogę się.
Ostatnio jest ciężej, ale podniosę się.
I do pisania tez wrócę. Bo już wiem czego tak naprawdę chcę.

A dzisiaj zaczynamy moją ulubioną imprezę roku, na którą czekam równie mocno jak na święta Bożego Narodzenia czy wyścig w Melbourne :D
I będę trzymać kciuki za moich ulubieńców. Bo bardzo mocno w nich wierzę :D

Zapraszam na drugą historię
Teraz tam mnie znajdziecie.
Buziaki :*

22 gru 2016

12. Są takie historie, o których nie chcemy pamiętać. Są też takie, które wspominamy latami. A są też takie, obok których przechodzimy obojętnie. Ta jest tą pierwszą

Daniel:

                Od rana Tom był jakiś niespokojny. Mówił, że nie może się skupić i jedzie z Marthe do portu. Wewnętrznie czułem, że to ten moment. Że właśnie dzisiaj opowiedziała mu końcówkę tej naszej cholernej historii.
                Patrzyłem tępo w jej zdjęcie. Przyniosłem je do sypialni i postawiłem w nowej ramce na szafce nocnej. To zdjęcie przedstawiało nas przed jedną z randek. Robiłem jej zdjęcie, bo  była taka przerażona i nieporadna… Zakryła całą twarz dłońmi i odwróciła się ode mnie. Zachichotałem. Brakuje mi jej. Tak bardzo chciałbym, żeby dała mi drugą szansę. Cholernie mocno tego pragnę.
                Odwracam się na plecy i gapię w ten sufit. Do tej pory pamiętam jaki byłem wtedy szczęśliwy. Tamtej nocy chciałem, żeby poczuła się jak królowa, najważniejsza dla mnie osoba. Żeby wiedziała ile dla mnie znaczy. I nie wiem czemu tak się zachowałem. Jestem największym dupkiem na świecie. Nie musi mi nikt tego przypominać. Sam siebie ukarałem. Straciłem kobietę swojego życia…

~

Marthe:

- Co było potem? – po raz miliardowy zadaje to beznadziejne pytanie.
- Im częściej tego używasz, tym szybciej chcę skończyć tą opowieść. To jakiś rodzaj tortur?
- Skoro trzeba z Ciebie wszystko wyciągać?

                Obudziłam się w dziwnym nastroju. Miałam wyrzuty sumienia, bo był Felix. On nadal myślał o kolejnych spotkaniach i kontynuowaniu znajomości. Ale wtedy myślałam tylko o jednym facecie. Tym, który spał obok mnie. Przytulał mnie do siebie z całej siły i słodko pochrapywał. Chichotałam na ten widok. Nie nadążałam za rejestrowaniem jego zachowania. Uśmiechał się i tak uroczo mlaskał pod nosem. A jego dłoń cały czas spoczywała na moim brzuchu.
- Cześć kochanie – usłyszałam po chwili gapienia się w sufit…

- Nie chcę wiedzieć co uczynił Twój żołądek – uśmiecham się pod nosem.

- Kochanie? – zdziwiłam się. Spojrzałam na niego, a on posyłał mi jeden z tych swoich firmowych uśmiechów. Ale wtedy to dla mnie było wszystko. Przysunął się i pocałował mnie, chyba najczulej jak potrafił.
- Wyspałaś się? – wsparł się na ramieniu i drugą dłonią rysował bliżej nieokreślone kształtem linie na mojej twarzy.
- Tak – nie byłam w stanie mówić więcej.
- Nie masz pojęcia, jak bardzo tego chciałem.
- Kolejna do kolekcji? – puściłam mu oczko. Oczekiwałam jakiejś żartobliwej odpowiedzi w jego stylu, ale położył się na plecach, robiąc przy tym kwaśną minę. – O co chodzi?
- Powinnaś wracać do Felixa… - poczułam, jakby ktoś niewidzialny sprał mnie na kwaśne jabłko…

- Naprawdę tak powiedział?! – Tom jest w szoku.
- Tak. A ja się poczułam jak tania dziwka.
- Nie miał tego na myśli.
- Skąd to możesz wiedzieć?
- Bo tak nie zachowuje się facet, który chce tylko zaliczyć laskę.
- Akurat – prycham.

- Chyba Cię popierdoliło… - odsunęłam się od niego gwałtownie. Wstałam i szybko zaczęłam zbierać swoje ubrania. – Jesteś zwykłą zakłamaną świnią.  A ja Ci zaufałam… - nie czekałam na odpowiedź. On nawet nie zamierzał mi odpowiedzieć. Wyszłam i za drzwiami rozbeczałam się jak dziecko.
                Uprzedzając Twoje pytanie, dalej wróciłam do domu. Zmyłam z siebie ślady jego użytkowania i poszłam beczeć dalej. Wieczorem obudziłam się strasznie zmęczona. Potrzebowałam jakiegoś pocieszenia. Łudziłam się, że może będzie dzwonił. Ale telefon milczał. Kupiłam trzy butelki wina i wróciłam do domu. Nie obchodziło mnie, że wszyscy byli w domu i obserwowali moją histerię. Upiłam się.

- A rano wsiadłaś do samochodu?
- Pojechałam do pracy. Przecież musiałam coś zrobić ze sobą…

                Szef zauważył, że jestem pijana i kazał mi wracać do domu. A potem wiesz co się stało… Nie wiem jak mogłam nie zauważyć czerwonego światła. Przejechałam, a za mną podążał radiowóz. Zabranie prawa jazdy na 3 lata i grzywna postawiły mnie na nogi. Na krótko, ale postawiły.

- Nie wiem co bym zrobiła, gdyby nie ta terapia i numer do Ciebie.
- Wiesz, że sam przez to przechodziłem.
- Wiem. Alkoholizm to straszna choroba… - łzy płyną po moich policzkach. - Wiesz co jest najgorsze w tym wszystkim? Ja nie umiałam przejść do porządku dziennego. A on sobie dalej żył, skakał, podrywał panny. Ja go kochałam go. Kochałam go od zawsze. Chciałam, żeby był inny, żeby mi udowodnił, że po prostu był tchórzem, ale żeby był inny…
- Masz rozwiązanie swojego problemu. Nie chciałaś przyjąć do wiadomości, że go kochałaś. Że nie zapomniałaś. Dusiłaś w sobie przez tyle lat to wszystko…
- Są takie historie, o których nie chcemy pamiętać. Są też takie, które wspominamy latami. A są też takie, obok których przechodzimy obojętnie. Ta jest tą pierwszą…
- Ale nie można tak. Dlaczego tak długo zwlekałaś?
- Nie ufałam nikomu. Nie umiałam.
- A Ingrid?
- Ona nie potrafiła zrozumieć, dlaczego ktoś mógłby się w nim zakochać. Dla niej był burakiem i hejtowała każdą, co na niego leciała.
- I nic nie zauważyła?
- Nic… Zbyt dobrze grałam… - wzdycham. – Była u mnie ostatnio…
- Stało się coś?
- Mąż jej zagroził zabraniem syna. Bo się roztyła i nie dba o siebie…
- To nie jest powód do rozwodu.
- Dla niego tak. Znalazł sobie pewnie jakąś pannę na boku. Wiem co to za typ.
- I co zamierza?
- Pojechała się godzić. Chudnąć i ratować syna – Tom spogląda nerwowo na telefon.
- Zaraz wracam – odchodzi na drugi koniec portu.
                Ulżyło mi. Czuję się wolna. Nie dzielę tego ciężaru sama. Nie wiem co będzie dalej. Liczę, że mi powie.
- Słuchaj, jest jeszcze jedna sprawa – usiadł obok mnie kompletnie blady.
- Wszystko ok?
- Myślisz, że można wybaczyć kłamstwo? Takie, które prowadzi do upragnionego celu, ale jednak kłamstwo?
- Kłamstwo, to kłamstwo! – rzucam ostro. – Mam alergię na kłamców.
- To powinnaś dostać wysypki – mówi cicho.
- Nie jesteś psychologiem? – wytrzeszczam oczy.
- Jestem. Ale mało brakowało, a straciłbym uprawnienia.
- Co się stało?
- Kiedy wpadłem w alkoholizm…

~

Tom:

                Zacząłem chodzić na terapię. Ester zagroziła mi, że zabierze dzieci i wyjedzie. Nie mogłem pozwolić sobie na stratę najważniejszej rzeczy w życiu. Zacząłem chodzić na terapię. Musiałem to zrobić. Miałem za sobą próbę samobójczą…

- Tom! – Marthe łapie mnie za rękę i trzyma mocno. Zaraz przestanie mi współczuć, jak powiem jej o Tande…

                Chodziłem na spotkania raz w tygodniu. Pewnego dnia spotkałem w sklepie spożywczym, tym który tak dobrze znasz, pewnego gościa. Gapił się na twarogi z jakąś dziwną pustką w oczach…

- O Boże... Tom, proszę… Nie kończ….

                Ten człowiek był wrakiem. Jak ja. Powiedziałem mu, że zapisałem się na terapię. Alkoholika alkoholik pozna zawsze. I zaprosiłem ze sobą. Wiem, że wtedy uratowałem mu życie. Potem chodził do mnie na terapię. Ale jak się niedawno okazało, okłamał mnie. Nie powiedział wszystkiego… Od niedawna wznowiłem z nim terapię…

- To był Daniel – mówię słowa, które zaraz sprawią, że mnie znienawidzi.
- On o wszystkim wie, prawda?
- Tak. Chciałem znać obie wersje, żeby wiedzieć z czym mam do czynienia. Chciałem Ci pomóc – mówię, gdy wstaje i zaczyna łapać się za głowę.
- Okłamałeś mnie ty przebrzydła mendo!
- Dla Waszego dobra!
- Akurat! Złamałeś tajemnicę! Nie wolno Ci!
- Wiem. Ale przyznałaś się przed sobą, że nadal go kochasz!
- Gówno Cię to powinno obchodzić!
- On też Cię nadal kocha! – zamiera. Patrzy się tak okropnie pustym spojrzeniem.
- Nie chcę Cię znać! – krzyczy i biegnie w stronę wyjścia. Obracam się i widzę coś, co już dawno powinno się wydarzyć…

~

Daniel:

                Zapłakana Marthe wpada prosto w moje ramiona.
- Nie wyrywaj się! To ja! – przytulam ją na siłę do siebie. Tulę najmocniej jak się da. – Spokojnie, nie uciekaj.
- Oboje jesteście świniami! Wartymi siebie nawzajem! – nie ustępuje.
- Co miałem robić? Pozwolić Ci odejść?
- Tak! Zniszczyłeś mi życie! – w końcu na mnie spogląda.
- To działa w dwie strony.
- Pozwoliłeś mi uwierzyć, że jesteś inny!
- Bo się zmieniłem! Do cholery, żałuję, że tak powiedziałem. Chciałem żebyś została!
- Świetnie to okazałeś… - wyrywa się z moich objęć. Staje pół metra ode mnie i patrzy jak rozwścieczony byk na czerwoną płachtę.
- Bij, krzycz, kop, ale nie odchodź znowu. Daj nam szansę…
- Nie!
- Nie bądź upartym osłem! Kocham Cię!
- Będę uparta. Nie pozwolę Ci znowu wejść do mojego życia.
- Lepiej iść w picie, jasne. Albo beczenie. To umiesz najlepiej.
- Tobie też nieźle idzie wyrywanie panienek. Daj mi spokój – mówi i idzie. Nie wiem czy mam za nią biec? Przecież ona mnie nie chce. Zrobiłem z siebie idiotę.
- Musimy dać jej czas… - Tom podchodzi do mnie i staje obok.
- Spierdoliłem wszystko na amen.
- Nie mów tak. Przecież doskonale wiesz, że miała prawo tak zareagować. Potraktowałem ją nie fair.
- Wina też jest po mojej stronie. Ale i tak dzięki za telefon. Przynajmniej mogłem ją choć przez chwilę potrzymać w ramionach.
- Czemu ona jest taka uparta? Na siłę wszystko komplikuje. Zamiast powiedzieć, że Ciebie też kocha, to ucieka i udaje obrażoną.
- A jakbyś się czuł, jakby ktoś komu zaufałeś powiedział Ci, że osoba trzecia wie o wszystkim? Ucieszyłbyś się i zrobił huczną imprezę z confetti i szampanem na jego cześć?
- Kobiety są niezrozumiałe… - wzdycha. Chyba najlepsza odpowiedź.
- Zostanę tutaj. Idź do Ester i dzieciaków.
- Trzymaj się – poklepuje mnie przyjaźnie i odchodzi.
                Siadam na tej cholernej ławeczce i podkulam nogi. Co mi pozostało innego? Deszcz zaczyna padać w momencie. Od dawna było czuć w powietrzu, że coś nadejdzie. Zwykle deszcz oczyszcza atmosferę. Ale tutaj? Takiego gówna w jakie się wpakowaliśmy nie da się usunąć lekkim deszczykiem.
- Daniel? – słyszę ten delikatny głos. Tak kojący dla mojego ucha. Przez chwilę mam obawy, że to jakaś schizofrenia albo omamy. – Daniel, słyszysz mnie? – czuję dotyk jej dłoni na swoim ramieniu. Odchylam lekko głowę i widzę, że stoi nade mną. Przemoczona i totalnie rozmazana. Dotykam jej dłoni swoją i lekko gładzę kciukiem.
                Siada obok mnie i tak samo podkula nogi. Oboje wpatrujemy się przed siebie.
- Mówiłeś poważnie? – cieniutki głosik dociera do moich uszu.
- Z czym? – spoglądam na nią z niewyobrażalną czułością.
- Z tym, że…

- Kocham Cię – chwytam jej twarz w dłonie. – Wiem, że Ty mnie też. Spróbujmy, proszę – mam nadzieję, że mi wierzy. Patrzy na mnie, ale nie jest mi dane usłyszeć odpowiedzi…


*****

Po Wigilii epilog. Raczej na 99%. 
Przyznam się szczerze, że gdzieś zbyt mocno ostatnio zżyłam się z tą historią.
Ale to dobrze. To znaczy, że to było prawdziwe. Nawet jeśli to tylko wymysł wyobraźni.
Wesołych Świąt!

10 gru 2016

11. Kiedy dostajesz w mordę, zwykle musi być powód. A kiedy ten powód jest mocny, to najwyraźniej w mordę dostajesz równie mocno

Daniel:

- Bolało?
- Jak diabli. Zwijałem się z bólu.

- Wszystko w porządku? – Marthe przykucnęła obok mnie.
- Wybacz, ale nie zostanę tutaj. Poradzisz sobie – wstałem szybko i wyszedłem z restauracji.

- A ona?
- Nic. Kamień.

                Wróciłem do domu i od razu przyłożyłem sobie lód. I tak miałem jebitnego siniaka…

- Kiedy dostajesz w mordę, zwykle musi być powód. A kiedy ten powód jest mocny, to najwyraźniej w mordę dostajesz równie mocno.
- Ja dostałem naprawdę mocno.
- Ale należało Ci się…
- Wiem. Wiedziałem jakim skurwielem byłem.

                Kilka dni łaziłem z tym podbitym okiem. Było mi wstyd i widziałem kpinę w oczach tych ludzi, ale co mogłem zrobić? Należało mi się.

- Dzwoniła do Ciebie?
- Tak, zaraz po randce.
- Co czemu tego nie usłyszałem? – wzdycham ciężko.

- Jak się czujesz? – spytała z troską.
- Boli. Ale jak randka z mordobijcą? Ciebie nie uszkodził?
- Dla mnie jest cudowny. A Ty zasłużyłeś.
- Dzięki zołzo.
- Słuchaj… Lubię go.
- Domyśliłem się. Masz taki rozanielony głos…
- I chcę, żeby to się rozwijało.
- A Anders?
- Nie pomagasz…
- Słucham. W czym mogę więc pomóc?
- Wpadnę, co? Przez telefon średnio się gada – nie chciałem jej widzieć, ale wolałem to załatwić osobiście.
- Zapraszam.

- I co? Przyszła?
- Wolałbym, by nigdy tego nie zrobiła…
- Nie mogło być aż tak źle.
- Jakbyś się czuł, gdyby Ester była nią i nagle wyjechałaby z jakimś Felixem?
- Srak. Dobrze wiesz jak…

                Przyjechała. Z flaszką. No bo jakżeby inaczej.
- Będziemy świętować zaręczyny?
- Nie. To dla Ciebie.
- Żebym jeszcze więcej pił?
- Nie. W podzięce – podeszła do mnie i pocałowała w policzek.
- Za co? – skrzywiłem się. Nie chciałem wódki. Nie chciałem pożegnania. Bo to było pożegnanie.
- Za wszystko. Nie wiesz jak bardzo mi pomogłeś. Wydobyłeś mnie z tego dna, w którym siedziałam.
- Nie mów tak. Sama  być wyszła z tego.
- Nie bez Ciebie.
- To jak już przyniosłaś, to siadaj.
- Nie powinnam…
- Siadaj i nie marudź…

- I co? Upiłeś ją i zaciągnąłeś do łóżka?
- Debil…

                Zasnęła po kilku kieliszkach. Położyłem ją do mojego łóżka, a sam spałem na sofie. Rano wstałem i jej już nie było. Za to na wysepce leżał stos kanapek i karteczka z napisem „dziękuję :*”…
                Wtedy poczułem, że ją straciłem. Ona nigdy nie będzie należeć do mnie. Postanowiłem żyć dalej.

- Dalej to znaczy wrócić do starych nawyków?
- Tak. No bo skoro dziewczyna, dla której chciałem się zmienić mnie nie chce, to jaki sens ma bycie dalej „zmienionym”.
 - Może taki, że mogła uważać Cię za fajnego gościa?
- Za późno.

                Znalazłem jakąś loszkę na tym cholernym profilu i umówiłem się z nią wieczorem. Wystroiłem się jak pojebany i podjechałem pod nią taksówką. Przywitałem ją buziakiem w policzek. Nie rozmawialiśmy dużo. Obojgu nam chodziło o to samo. Wspominała, że właśnie rozstała się z chłopakiem i nie potrzebuje czegoś stałego.
               
- A opowiadasz mi to bo?
- Bądź cierpliwy… - patrzę na niego wyczekująco.

                Weszliśmy do klubu i kto na środku?! Marthe i Felix w objęciach. Myślałem, że się zaraz popłaczę. Zaciągnąłem towarzyszkę do baru i zamówiłem nam dwie kolejki wódki.
- Już? Tak na dzień dobry?
- A co? Potrzebujesz rozmowy wstępnej i udawania, że chcemy czegoś głębszego z tego wyjścia?
- Chyba się rozumiemy – dodała. Walnęliśmy po kolejce i potem drugą.
- Jestem gotowy do zabawy, a Ty?
- Oczywiście – wyciągnąłem ją szarpnięciem na parkiet.

- Tande w natarciu…
- To wcale nie jest śmieszne.
- Masz rację. To jest żałosne.

                Patrzyłem jak wiruje z nim w tańcu. Jak ją obłapuje, kręci, pozwala się w siebie wtulać… A ja szarpałem dziewczynę, z którą przyszedłem po całym parkiecie.

- Jak miała na imię?
- Nie pamiętam… Chyba nawet nie zapamiętałem – spuściłem głowę. Jest mi wstyd.

- Przepraszam, nie mogę – powiedziałem w końcu.
- Czego nie możesz?
- Nie mogę tu być. Nie z Tobą.
- Wiesz, co? Może Ci to wyjdzie na zdrowie – odsunęła się i walnęła mi z liścia. Od razu wylądowałem na środku sali. Wszyscy się na mnie gapili. Nawet Marthe.

- Co było dalej?
- Wybiegłem i zamówiłem taksówkę do domu.

                Wróciłem do mieszkania i musiałem odreagować. Miałem w szafie worek treningowy. Wyciągnąłem go i powiesiłem na haku w salonie. Od razu mi ulżyło, jak walnąłem kilka razy. Po chwili opadłem na podłogę ze zmęczenia. Gapiłem się przed siebie dobra chwilę. Ale usłyszałem dzwonek do drzwi.

~

Marthe:

- Dlaczego tutaj? – usiedliśmy w porcie.
- Wydaje mi się, że to miejsce będzie odpowiednie…
- Do czego?
- Sama dobrze wiesz…

                Widziałam jak dostał w mordę od tej laski. Pomyślałam „dobierał się do niej, to dostał w mordę”. On wyszedł bez słowa i tyle go widziałam. Już nie potrafiłam się bawić tak dobrze. Miałam wyrzuty sumienia „może widział mnie z Felixem? Ale dlaczego tak się zachował?”. Miałam mętlik w głowie.
- Boli mnie głowa... Nie mam ochoty tu zostać… - powiedziałam brunetowi.
- Może odwiozę Cię do domu?
- Nie. Muszę coś załatwić. Chyba mocno mnie to gryzie.
- Jesteś pewna? – chwycił mój podbródek.
- Tak.
- Zbieramy się więc – uśmiechnął się serdecznie.

- Dokąd pojechałaś?
- Do Tande. Musiałam się upewnić, że nic mu nie jest…

                Stałam pod drzwiami jak idiotka. On nie otwierał i bałam się, że naprawdę coś mu się stało. Ale po chwili usłyszałam kroki.
- Marthe? – jego zdziwienie było komiczne.
- Ja. Mogę wejść? – spytałam. Wpuścił mnie. Wodził za mną wzrokiem i czekał co zrobię.
- Co się dzieje? – stanął w progu kuchni i oglądał jak wyciągam lód z zamrażalki.
- Przyłóż to, jeśli nie chcesz mieć siniaka – podałam mu pudełko lodów.
- Gdzie Felix? – spytał niepewnie. Usiadłam obok niego i spoglądałam na worek treningowy.
- Przywiózł mnie tutaj…
- Nie chciałaś zostać z nim w klubie?
- Nie mogłam. Nie wiedziałam co z Tobą… - wahałam się spoglądać na niego. Ale nie mogłam się opanować.
- Pewnie myślisz, że się do niej przystawiałem…
- Przez chwilę tak myślałam. Ale gdyby tak było, to byś się roześmiał i poszedł szukać dalej. A Ty wracasz do mieszkania i bijesz w worek…
- Czego chcesz? – spytał zły.
- Sama nie wiem.
- To nie zawracaj mi dupy. Żyję i wszystko ze mną ok. Jedź do niego… - prychnął. Zagotowało się we mnie.
- Najłatwiej tak! Zachowywać się jak fiut, a potem jeszcze mieć pretensje, że człowiek się przejmuje! – wstałam i wrzeszczałam nad nim.
- Bo przecież to wokół Ciebie wszystko się kręciło!
- Już nie! Teraz Ty mnie brawurowo zastępujesz! – patrzyliśmy się na siebie. Nie wiem kiedy wszystko się zaczęło toczyć własnym życiem…

- To i tak musiało się wydarzyć.
- Nie chciałam… - podkuliłam nogi.
- Chciałaś.
- Nie!
- Nie kłam. Marzyłaś o tym…

                Wstał i gwałtownie mnie do siebie przygarnął. Wpił się w moje wargi z taką intensywnością, że je miażdżył. Przytrzymał mi głowę i całował coraz zachłanniej. Usiadł na sofie, a ja na jego kolanach. Pozwoliłam moim dłoniom błądzić po jego włosach.
                Odsunęłam się na moment, by złapać oddech. Dotknęłam opuszkami palców zaczerwienienia na jego policzku. On obserwował każdy mój ruch, nie spuszczał ze mnie wzroku. Nigdy, żaden facet tak na mnie nie patrzył.
- Pragnę Cię, Marthe – wyszeptał przy moich ustach.
                Pozwoliłam mu znowu przejąć nade mną kontrolę. Jego niecierpliwe dłonie wsunęły się zgrabnie pod moją koszulę. Wiedziałam, że ma w tym wprawę, ale miałam wrażenie, że pyta mnie o przyzwolenie na każdy ruch. Zdawał sobie chyba sprawę, że dla mnie to nowość. Moje ciało wręcz błagało o to, by nigdy nie przestawał.
                Zachłanne palce podwinęły moją koszulę w górę. Niecierpliwił się. Guziki przeszkadzały w prawnym pozbyciu się krwistoczerwonego materiału. Pomogłam mu i odpinałam je razem z nim. Do tej pory pamiętam ten zadowolony uśmiech. Sama się śmiałam. Endorfiny i podniecenie opanowały całe moje ogromne ciało.
                Gdy wygrał walkę z koszulą, ja pomogłam mu z jego koszulką. Mnie poszło szybciej. Potem już nie pamiętam co się działo dokładnie. Owinęłam nogi wokół jego bioder i wstał ze mną. Do tej pory nie rozumiem, jak takie chuchro podniosło takiego świniaka jak ja…

- Marthe… Załamujesz mnie.
- Ja nie wiem, jak to się stało. Wiem, że byłam tylko kolejną ofiarą, przygodą…
- To już koniec? – wzdycham ciężko.
- Czuję się jakbym czytała niewidomemu sceny erotyczne z książki…
- Chodzi mi o Twoje uczucia. Nie to jak się ze sobą przespaliście…


                 W sypialni poszło gładko. Nasze ubrania wędrowały po całym pokoju i do rana musiały żyć swoim życiem. Był czuły. I taki kochany. Nie zrobił nic wbrew mnie i sobie. Tą jedną noc czułam się kochana i czegoś warta. Obchodził się ze mną tak delikatnie…Poczułam się najlepiej na świecie…


*****

Już prawie koniec. Chcę się wyrobić z publikowaniem do świąt. 
Czytając tą historię po 3 miesiącach, wszystko widzę inaczej. Lepiej.
Do następnego ;)