29 gru 2016

Epilog

Mieszkamy na przedmieściach Oslo. Przeprowadziliśmy się kilka lat temu z Narvik, bo tata dostał lepszą pracę. Ktoś by pomyślał, że przecież nie jestem biedna, mam rodzinę, zdrowie, własny pokój i co jeść. Jak mam prawo narzekać? Ale nikt nie był na moim miejscu. Nie wie, że jeśli ktoś z duszą podróżnika, spontaniczny, kochający sarkazm i wolność, nagle zostanie zamknięty w domu, to pomału zaczyna brakować tlenu.
Mam dwadzieścia jeden lat. Mogłabym mieć konto w banku, pracę, chłopaka, wspomnianą wolność. Ale pozwoliłam im wejść sobie na głowę. Mama za każdym razem czepia się wyjść ze znajomymi. Choć jeśli mam być szczera, to nie mam wielu znajomych. Wręcz kilku. Ingrid, przyjaciółka z podstawówki, robiąca karierę w modelingu. Z przystojnym chłopakiem mieszkaniem w centrum miasta i milionami na koncie. Dziwie się, że jeszcze ze mną rozmawia. Thomas, informatyk, którego poznałam przez przypadek w gimnazjum, kiedy zepsuł mi się laptop. Gej. Mam mówić dalej?
I Therese. Choć ona jest moją kuzynką, to nie wiem czy mogę ją nazwać znajomą. Ale i tak się czepiają. I dzwonią co godzinę. Od kiedy miałam 14 lat… Konta nie mam bo nie zarabiam, a kiedy powiedziałam mamie, że szukam pracy, to nazwała mnie niewdzięcznicą i nie odzywała się tydzień…
Więc jak wszystko na to wskazuje, w łańcuchu przyczynowo skutkowym, nie mam prawa mieć wolności. I chłopaka. Bo nie mam jak go poznać.
Studiuję. Od pół roku. Postanowiłam zagrać wszystkim na nosie i wybrałam germanistykę. Mama do tej pory mówi o tym z pogardą. Przy znajomych ledwo jej to przechodzi przez gardło. Córka pani przełożonej i inżyniera budownictwa na germanistyce. Cóż. Trudno. Przynajmniej mi się tam trochę podoba. Matti, mój brat, jest w podstawówce. Młody, upasiony frajer.
Muszę zrobić zakupy, ponieważ lodówka jest całkowicie pusta. Zaparkowałam pod marketem całodobowym 3 kilometry od domu. Wysiadłam, zabrałam wózek i idę kolejno alejkami. Tylko ja miałam świadomość jakąś większą czego brakuje. Mama gotuje tylko w weekendy i to zwykle jakieś pierdoły. A ja mam spełniać zachcianki żywieniowe brata i taty.
Kręcę się wokół nabiału. Na moje nieszczęście ktoś ustawił twaróg na samej górze. Próbuję dosięgnąć, ale moje marne 163 cm wzrostu nie dają nadziei na za wiele. Wzdycham ciężko. Próbuję podskakiwać, ale to na nic.
- Cześć świniaczku! – znam ten głos. Nienawidzę go!
- Idź stąd mendo! – prycham.
- Co? Jesteś zbyt niska i gruba, żeby dosięgnąć? – śmieje się w ten sam sposób.
- A Ty dalej jesteś obrzydliwą, chamską glistą. Jak niemiło Cię widzieć – uśmiecham się sztucznie.
- Wzajemnie – sięga po twaróg i podaje mi. – Nie ma za co – odpowiada i odchodzi.
                Oddycham jeszcze chwilę głośno, próbując się uspokoić. Nienawidzę dziada! Że też dzisiaj musiałam go spotkać.
                Pakuję zakupy do samochodu i widzę jak urabia jakąś blondynę. Ja nie wiem co za cholerny człowiek?! Jak on może nadal na mnie działać? Przecież to pieprzona menda! Widzi jak się na niego gapię. Uśmiecha się szyderczo i łapie za tyłek swoją towarzyszkę, po czym prowadzi ją z dumą do samochodu…

                Budzę się zalana potem. Nie. To jakaś paranoja. Gdzie ja jestem?
- Skarbie? – znam ten głos. Po chwili szczupłe ramiona obejmują mnie. Czuję spokój. – Zły sen? – odgarnia moje włosy z twarzy i uśmiecha się serdecznie.
- Raczej koszmar, jak zdarzyłeś zauważyć – odpowiadam spokojniej.
- Już dobrze. Jestem przy Tobie – całuje moje ramię.
                Kładziemy się z powrotem obok siebie. Nie mogę jednak jeszcze zasnąć. Czuję jak obejmująca mnie dłoń, sunie delikatnie w górę i dół po moim brzuchu.
- Śniło mi się…
- Myślałem, że nigdy nie opowiesz – wtrąca się z lekką radością.
- Śniła mi się sytuacja ze sklepu... Że nazwałeś mnie świniaczkiem i poszedłeś sobie urabiać jakąś blondi…
- Głuptasku – całuje moją głowę. – Od podstawówki nie ma innej w mojej głowie niż Ty. Czemu się martwisz?
- Przecież wiesz…
- Musimy mocniej popracować nad Twoją samooceną. Aż zrozumiesz, że jesteś najwspanialsza na świecie.
- Jak Ci się to uda, to Cię zgłoszę do nagrody Nobla.
- Oj, nie obiecuj, bo wiesz – chichocze radośnie. – Już ok? Śpimy dalej?
- Tak – wtulam się w jego ciało i po chwili odpływam…



KONIEC


*****

I tak o to zabrnęliśmy do końca.
Nie rozumiem tego okropnego ciężkiego bicia serca, gdy wklejałam tekst. 
Wiem jedno, już tęsknię za nimi.
Na pewno napiszę jeszcze historię o Tande. 
Ta była dziełem przypadku, ale następna nie będzie. Już to wiem.

Dziękuję, że byłyście <3
Mimo, że ostatnie miesiące były ciężkie :D
Nie informowałam nikogo, że wracam, bo czułam, że to nie fair. Dodawać rozdział, a nie przemóc się do przeczytania Waszych historii. 
Ale przemogę się.
Ostatnio jest ciężej, ale podniosę się.
I do pisania tez wrócę. Bo już wiem czego tak naprawdę chcę.

A dzisiaj zaczynamy moją ulubioną imprezę roku, na którą czekam równie mocno jak na święta Bożego Narodzenia czy wyścig w Melbourne :D
I będę trzymać kciuki za moich ulubieńców. Bo bardzo mocno w nich wierzę :D

Zapraszam na drugą historię
Teraz tam mnie znajdziecie.
Buziaki :*